Trekking w Gruzji. Tuszetia i Chewsuretia. Dzień 4: czas na przełęcz Atsunta, najwyższy punkt naszej tygodniowej wyprawy przez Kaukaz
Na ten dzień naszego trekkingu w Gruzji czekaliśmy ze szczególnym zainteresowaniem. Czwartego dnia czekało nas wejście na najwyższy punkt naszej wyprawy przez Tuszetię i Chewsuretię. Na przełęcz Acunta (Atsunta Pass), która jest naturalną granicą między zieloną, pasterską Tuszetią, a bardziej skalistą Chewsuretię znaną również jako kraj dolin. Oczywiście czekały na nas kolejne spotkania i spektakularne widoki na góry Kaukazu.
Po trzecim dniu trekkingu i dość spokojnej wędrówce-wycieczce z Girevi na polanę Kvakhidi, czwarty dzień wyprawy zapowiadał się jako naprawdę wymagający. Czekał nas solidny trekking. Wiedzieliśmy o czekających nas przewyższeniach i wejściu na przełęcz Atsunta. Czyli na ponad 3500 mnpm. A potem czekało nas jeszcze zejście z Atsunty i dotarcie do kolejnego pola namiotowego, na drugi z rzędu nocleg pod namiotami.
Spis treści - wcześniejsze dni naszej wyprawy:
1. Etap nr 1: niezapomniana droga 4x4 z Telavi do Omalo
2. Etap nr 2: trekking z górnego Omalo do Girevi (grzbietem)
3. Etap nr 3: wędrówka z Girevi na polanę Kvakhidi
Ten dzień od samego rana zapowiadał się słonecznie - rankiem przywitało nas bezchmurne niebo. W dobrych humorach zaczęliśmy dzień od rozciągania. Był też czas na opowieści, co komu się śniło na takiej wysokości. Spaliśmy przecież na ponad 2400 mnpn. Uwierzcie, sny mieliśmy dość odjechane. Najtwardszym snem spał prezes Tomek, znany również jako Chrapanidze. W nocy był najbardziej słyszalny. Rano próbował zwalać na konie, no ale my wiemy swoje ;-)
Potem śniadanie nad rzeką, pakowanie naszych namiotów i obozowiska, wyprawienie koni w drogę. No i na nas już czas. Gdy zaczęliśmy wędrówkę, nad głowami przeleciał nam helikopter. Może jako przypomnienie, że jesteśmy już daleko w górach, gdzie nie ma dróg, samochodów i zasięgu w komórkach. Gdzie głównym środkiem transportu są konie, a w nagłych wypadkach właśnie helikopter. Naszym środkiem transportu na tej wyprawie są nasze nogi. Tak więc w drogę.
Chewsuretia z drona:
Dzień czwarty trekkingu to wędrówka z polany Kvakhidi na polanę Khidotani. Przełęcz Atsunta to najwyższy punkt
Tuż po opuszczeniu obozowiska na polanie Kvakhidi czekało nas powolne wchodzenie coraz wyżej i wyżej. Początkowo przez pastwiska i wzdłuż rzeki.
Następnie przez śnieżny mostek nad rzeką, pozostałość po ostatniej zimie w Gruzji. Czapa śniegu była na tyle gruba, twarda i szeroka, że w sierpniu można było niej po niej biegać i skakać. I nic się z nią nie działo. Robimy pamiątkowe fotki, nie ostatnie tego dnia.
Potem czeka nas kolejne spotkanie z owcami i strzegącymi ich psami. Nie zdążyliśmy się przekonać czy są agresywne, bo znowu, jak dwa dni wcześniej, szybko pojawił się pasterz stada. Dzięki jego eskorcie byliśmy bezpieczni, a psy patrzyły na nas gdzieś z daleka. Niektóre nawet przyjaźnie. Następnie drogowskaz na Szatili, przejście przez rzekę i zaczyna się nieco ostrzejsze podejście.
Przy jednym ze strumyków Gosia pomogła dwóm milczącym Niemcom. Właściwie prawie się nie odzywali. Zostali przy strumyku, my poszliśmy dalej.
Uwaga techniczna: przy pokonywaniu strumyków przydatne są kije trekkingowe. Pomagają utrzymywać równowagę przy przejściu przez płytkie, ale rwące, zimne górskie potoki.
Szliśmy dalej spokojnym tempem. Prawie cały dzień był przed nami. Po drodze spotkaliśmy naszych rodaków - znajomych z poprzednich dni, z którymi zdążyliśmy już dłużej porozmawiać. Czyli Krzysia i Antka z Bydgoszczy. Obaj tego dnia wyszli z polany Kvakhidi wcześniej od nas. Ale idą wolniej, bo z ciężkimi plecakami. Robią częste postoje. Po kolejnej rozmowie i naszej propozycji oddadzą nam potem, a właściwie naszym koniom, część lżejszych pakunków.
Czytaj więcej:
Chcesz iść z nami przez Tuszetię i Chewsuretię? Zapraszamy na szlak: Poznaj program naszej wyprawy
- Miałem iść na Kazbek, ale grupa się nie uzbierała, więc zabrałem kolegę i tak oto jesteśmy tutaj, w Tuszetii – opowiada nam Krzysiek z Bydgoszczy.
Siedzimy sobie, spoglądamy na srebrzące się w słońcu góry Tuszetii i słuchamy kolejnych opowieści naszych znajomych z trekkingu. Okazuje się, że Krzysiek długo przygotowywał się w Polsce do wyjazdu na Kaukaz. W bardzo nietypowy sposób.
- Dwie zgrzewki wody wkładałem do dużego plecaka i szedłem na wycieczkę, na ostatnie piętro wieżowca w Bydgoszczy. Dzień za dniem po to, by przygotować kolana do takiego wysiłku – opowiada Krzysiek.
Jego kompan Antek miał bardziej tradycyjną metodę – biegał po bydgoskich lasach.
Jak widać, obu się opłaciło. Swoim tempem weszli na przełęcz Atsunta, a w kolejnych dniach jeszcze nie raz spotkaliśmy się na szlaku.
Lokomotywa się rozpędziła i zatrzymała się dopiero na przełęczy Atsunta, naturalnej granicy między Tuszetią i Chewsuretią
Idąc w stronę przełęczy Atsunta, spotykamy kolejnych wędrowców. Każdy idzie swoim tempem. Również nasza grupka nieco się rozciąga. Na czele Piotr z Tomkiem, co nas akurat nie dziwi.
Zaskoczenie jesteśmy za to tempem prezesa Tomka, który w poprzednie dni szedł sobie spokojnie nie forsując tempa. Ale czwartego dnia, idąc na Atsuntę, nagle przyspieszył. Nie, nie chodziło o lotną premię i punkty na przełęczy. Tego dnia prezes Tomek, podobnie jak w poprzednie dni, szedł w krótkich spodenkach i nieśmiertelnych getrach. A że wchodziliśmy coraz wyżej i wyżej, to i temperatura spadała. Nawet znacznie.
- Ciuchcia z Zawiercia właśnie się rozpędziła i zatrzyma się dopiero na przełęczy – obwieścił zziębnięty prezes Tomek, po czym szybkim krokiem poszedł przed siebie. Szybkim, jak na stromą ścieżkę, która wiła się przed nami po zboczu góry.
Krajobraz robił się również coraz bardziej księżycowy. Zieleń łąk zaczęła ustępować innym kolorom.
- Robi się złowrogo – stwierdziły zgodnie Ola i Gosia.
Wejście na Atsuntę:
Z jednej strony w plecy świeciło nam słońce. Zostawialiśmy za sobą zielone łąki i szczyty odbijające promienie sierpniowego, palącego słońca. Za to przed naszymi oczami pojawiało się coraz więcej skał. Szarych, łupkowych, które zaczęły pokrywać całe zbocza aż całkiem zdominowały krajobraz. Ścieżka szła w górę, ale momentami wiła się całkiem łagodnie. Gdzieś po prawej stronie zamajaczył nam w chmurach szczyt Tebulo (Tebulos Mta), najwyższy szczyt Czeczenii. Czyli mieszczący się już po drugiej stronie granicy. Tebulo ma prawie 4500 mpnp.
Po dość długim podejściu, w coraz niższych temperaturach, po kolejnym, entym już odpoczynku, w kolejnych warstwach odzieży na siebie, doszliśmy na przełęcz Atsunta. Misja jeszcze niezakończona, ale jeden z ważnych punktów został właśnie osiągnięty. Na tej naturalnej granicy między Tuszetią i Chewsuretią zegarki pokazały nam wysokość 3515 mnpm (internetowe źródła pokazują nieco niższą wysokość). W każdym razie to najwyższy punkt naszej wyprawy. Dla części z nas była to najwyższa wysokość w życiu osiągnięta na własnych nogach.
Mieliśmy mały powód do dumy i postanowiliśmy to uczcić. Jak się okazało Tomek na tę okazję wniósł na przełęcz piwo, które wspólnie wypiliśmy. Co prawda w Gruzji toasty wznosi się głównie winem, no ale wzięliśmy to, co mieliśmy.
Widoki z Atsunty:
Chewsuretia to kraj dolin, ale także kraina poetów uwięzionych wśród skał
Na przełęczy nie było zbyt wielu wędrowców, ale widać było inne osoby, które także wybrały się niezapomniany trekking chyba najpiękniejszym szlakiem w Gruzji.
Stojąc na przełęczy, patrząc co za nami – zielona Tuszetia i co przed nami – skalista Chewsuretia, dziękowaliśmy sami sobie, że tu jesteśmy. Widoki takie, że trudno opisać. Góry skąpane w chmurach, wielka biała pierzyna leży poniżej naszych nóg. A nad tym wszystkim powiewa gruzińska flaga, ta biało-czerwona, z krzyżami. Wprowadzona po rewolucji róż w 2003 roku.
Choć na przełęczy Acunta wiało i było zimno, zostaliśmy dłuższą chwilą. Aby nacieszyć się chwilą i nabrać siły na dalszy trekking.
Chronimy się przed wiatrem w skałach, nasycamy oczy bajkowymi wręcz widokami i wpływamy na bezkresny przestwór oceanu gór :-) Patrzymy a to na Tuszetię, a to na Chewsuretię znaną jako kraj dolin (chewi, khevi = dolina), ale nazywaną także krainą poetów uwięzionych wśród skał.
Dzielni i waleczni rycerze Chewsurowie od wieków słynęli również ze swoich pieśni i „mówionych” kronik. Poetyckich historii przekazywanych z pokolenia na pokolenia. Dlatego właśnie nazywani są poetami uwięzionymi wśród skał niedostępnej Chewsuretii. Najsłynniejszym z nich był Waża Pszawela, czyli Syn Pszawów. Plemiona zamieszkującego sąsiednią Pszawetię. Region nazywany jest zresztą Pszaw-Chewsuretią. Sam Waża Pszawela tak naprawdę nazywał się Luka Razikaszwili. W swoich poematach przedstawiał odniesienia do tradycji górali, miejscowych mitów i podań.
Gdy tak sobie siedzimy i podziwiamy widoki, na przełęcz, od strony Chewsuretii, wspina się… grupa rowerzystów z Ukrainy.
Niektórzy są bardzo zmęczeni i zrezygnowani. Prowadzą rowery, widać irytację na ich twarzach. Wszystko wszystkim, do odważnych świat należy, ale naszym zdaniem wyprawa rowerem na przełęcz Atsunta to niekoniecznie dobry pomysł. Nie ma tutaj ścianek i przepaści, ale miejscami na szlaku jest wystarczająco stromo i wąsko, że trzeba zapomnieć o pedałowaniu. Trzeba nastawić się na powolne wprowadzanie roweru.
Rowerem na Atsuntę? Niektórzy próbują, Polacy również :-)
W każdym razie grupie rowerowej nie zazdrościmy. Tym bardziej, że my już zaczynamy schodzić z Atsunty. Oni generalnie dopiero na nią wchodzą. Zmierzają bowiem w przeciwną stronę niż my. Czyli idą w stronę Tuszetii.
Chewsuretia – zejście z Atsunty:
Nocleg w chmurze na polanie Khidotani. Do naszych namiotów zawitali nieproszeni goście
Z przełęczy szliśmy jeszcze jakieś 3 godziny. Spokojnym tempem, zmęczeni wejściem na Atsuntę, cały czas z pięknymi widokami, ponad chmurami.
Taka sielanka trwała do późnego popołudnia.
Im bliżej było polany Khidotiani, czyli mety tego dnia naszej wyprawy, tym byliśmy coraz niżej i coraz bardziej w chmurze. Robiło się coraz bardziej zimno, coraz bardziej wilgotno.
Wieczór uratowało nam ognisko, pyszna kolacja wege oraz kilka smakołyków zakupionych jeszcze na bazarze w Telavi. Czyli przed rozpoczęciem naszego trekkingu przez Tuszetię i Chewsuretię.
Zmęczeni i doświadczeni słońcem, wiatrem i wilgotną chmurą na sam koniec dnia, zasnęliśmy w naszych śpiworach. Nocka nie dla wszystkich była jednak spokojna. Nad ranem mieliśmy bardzo nietypowych gości. O tym jednak napiszemy w kolejnym, piątym już odcinku o trekkingu przez Tuszetię i Chewsuretię.
Przed zaśnięciem już po chewsurskiej stronie przełęczy przeglądamy całe mnóstwo cudnych zdjęć i ładujemy telefony. A w notatniku robimy małe podsumowanie całego dnia:
Przeszliśmy 17 kilometrów.
W górę podeszliśmy ok. 1400 metrów
Liczba pięknych widoków po drodze – absolutnie niepoliczalna